czwartek, 20 sierpnia 2015

Deser o lekkim zabarwieniu orientalnym i kilka słów o futrze





Gdyby ktoś mnie zapytał rok temu, czy zdecydowałabym się na posiadanie kota, powiedziałabym stanowcze: NIE!!! Pamiętam z czasów dzieciństwa koty z gospodarstwa moich dziadków.Lubiłam za nimi ganiać, sprawdzać ich kryjówki, zanosić im do stodoły jedzenie. Wiedziałam również,że Zula nie znosi by go brać na ręce a także,że koty, jak to koty lubią mieć swoje zdanie. Tak się życiowo poukładało, że pod naszym dachem zagościła Rudziszonowa, bo psy uwielbiałam a koty już trochę mniej. Życie, jak to życie bywa jednak czasem przewrotne i w ubiegłym roku dzieci zaczęły sygnalizować usilną potrzebę posiadania drugiego zwierzaka. Bardzo długo stawiałam stanowcze veto, ponieważ uważałam, że posiadanie kota nie wchodzi w grę.Jak to?? Kot pod jednym dachem z psem,z naszym hasiorem, nie dość że to zdrada, to kot i tak nie przeżyje u nas więcej niż dzień. Tak mnie urabiali, tak namawiali,że nie wiem czemu uległam. Postawiłam jednak warunek,że to ja wybiorę odpowiedniego osobnika. Poszukiwania w sieci nie trwały długo, w oko wpadły mi liliowe brytyjczyki. Tak oto pewnego wrześniowego wieczoru przyniosłam do domu pod bluzą kudłate kocię. Żal mi było Rudziszonowej, biedna, zdezorientowana, pobudzona i to ja, jej pańcia przyniosłam tego intruza do domu. Po dwóch tygodniach okazało się,że to kot ma większy problem z zaakceptowaniem psa niż na odwrót. Teraz, gdy minął prawie rok stwierdzam,że kot i pies mogą żyć w symbiozie, póki co jeszcze się poznają ale wszystko idzie ku dobremu. Jeśli kot stołuje się w psiej misce to jest już postęp. Ja również dałam się wciągnąć w kocie życie i mogę wyznać że polubiłam tego sierściucha :) A czemu tak mnie wzięło na kocie opowieści. Nie dalej jak wczoraj rankiem obudziło mruczenie, tuż nad moich uchem. Dotarło do mnie,że Stefan wymościł sobie miejsce w naszej rodzinie i dobrze mi z tą świadomością.
A póki co zapraszam was na obłędny mus z białej czekolady z dodatkiem borówek, liczi i sezamków.




wtorek, 18 sierpnia 2015

Czekoladowe pudełka z musem z białej czekolady i malinami





Czasem sytuacja wymaga podania gościom czegoś bardziej finezyjnego niż zwykłe ciasto z owocami. Nie, oczywiście nie umniejszam ciastom z owocami,sama je uwielbiam i wypiekam.
Chodzi mi o te momenty,gdy zapraszamy kogoś,komu chcemy pokazać się z jak najlepszej strony. Rzucamy się w wir gotowania i pieczenia,by usłyszeć wow,gdy nasze dania zostaną podane do stołu. U mnie zazwyczaj jest to tort, uwielbiam je piec, łączyć smaki, dekorować w prosty ale elegancki sposób. Czasem jednak odbiegam od tortowej tradycji i robię czekoladowe pudełka. Gdy pierwszy raz wychodziły spod mojej ręki byłam przekonana,że to się po prostu nie uda. A jednak się udało i to nie jeden raz :) Wystarczy dobrze rozplanować całe zadanie i właściwie reszta będzie już przyjemnością. Tym razem czekoladowe pudełka skryły w sobie biszkopt z warstwą konfitury malinowej. mus z białej czekolady i maliny. Całość po prostu obłędna w smaku a wygląd,sami oceńcie :) 
Czekoladowe pudełka reprezentują Five o'clock w półfinale Bitwy blogerów (klik) organizowanej przez portal gotujmy.pl. Trzymajcie więc kciuki, ja swoje trzymam bardzo mocno :)



sobota, 15 sierpnia 2015

Bananowe parfait z gryczaną kruszonką i domowym custard


Ostatnie 3 tygodnie mam jakby wyjęte z życiorysu,dlaczego??? Wierzcie lub nie ale skupiłam się na wynajdowaniu wszelkich możliwych sposobów aby się schłodzić. Ciężko funkcjonować gdy wieczór nie przynosi chłodnego ukojenia, a każdy z nas go szukał. Nuka leżała przyklejona do chłodnej ściany, Stefan polegiwał rozłożony jak kocia poduszka,a my spędzaliśmy wieczory przed wentylatorem, wypijając hektolitry wody,soków,mrożonej kawy, cydru z kruszonym lodem ,przegryzając ewentualnie zimnym arbuzem.
Całe szczęście na mapie upałów pojawił szybki wypad w Bieszczady,dzięki któremu mogliśmy zażywać odpoczynku kajakując po Solinie. Dało nam to trochę wytchnienia pomimo tego,że Bieszczady wcale nie przywitały nas chłodem.
Oprócz tego otworzyłam również okresowy salon piękności dla koni, wysokie temperatury spowodowały że bardzo mało jeździłam, postanowiłam zatem wykorzystać ten czas na kąpiele. W ruch poszły gąbki,szampony i hektolitry chłodnej wody. To był strzał w dziesiątkę,zimna woda przyniosła ulgę, zabawy było co nie miara.No może nie wszystkie konie były perspektywą kąpieli uszczęśliwione ale koniec końców każdy odczuł ulgę i ochłodzenie-a przynajmniej tak staram się myśleć.
A co w kuchni? Cisza... W naszym menu pojawiły się szybkie dania z patelni a piekarnik dostał przymusowy urlop. Za to moja lodówka zaczęła pracować full time.
Jednym z deserów, które wypuściła ze swoich zimnych czeluści był bananowy parfait, deser moim zdaniem cudowny. Jak często u mnie, deser powstał pod wpływem chwili by cieszyć nasze podniebienia. Polecam wam obiema rękami :) zadowolenie domowników gwarantowane.




środa, 12 sierpnia 2015

Five o'clock po godzinach- Lipiec





#1 niebieski+ biały #2 bananowe parfait #3 Mrauuu #4 Sernik ze śliwkami  #5 Don't stand so close to me #6 Ciemność, widze ciemność #7 Słodka Praga #8 Wszystko trzeba odkryć samemu #9 Biesy i Czady #10 W upał pranie się należy-Dobar

niedziela, 2 sierpnia 2015

Jesienna nostalgia- sernik ze śliwkami na gryczanym spodzie





Prawie niezauważalnie, niczym mgnienie powieki poczułam w powietrzu pierwsze nuty jesieni. Nie wiem czy to tylko zapach powietrza pomieszany z zapachem pierwszych jabłek i śliwek, czy też przejmujący chłód kilku ostatnich nocy. Faktem jest jednak,że mój wyczulony na zapachy nos uchwycił te pierwsze nuty,zalewając mój mózg falą jesiennych wspomnień. Dla mnie to zapach dymu wolno snującego się nad polami i łąkami, zapach jabłek, grzanego cydru, wilgoci wieczornego powietrza, rześkich poranków, kociołka wolno pyrkającego na ognisku. Mogłabym wymieniać bez końca. Spadło to na mnie niespodziewanie i pomimo mojego sentymentu do uroków jesiennych dni poczułam nostalgię. Dopiero co lato rozgościło się w naszych szerokościach geograficznych a już wkrótce przyjdzie nam się z nim pożegnać.Nawet ostatnie kilka dni potwierdziło,że zbliżamy się do schyłku lata. chłodne wieczory i mało upalne dni mówią same za siebie.
Wynikiem tej mojej małej nostalgii jest sernik, ze śliwkami na gryczanym spodzie. Smakuje nadzwyczaj dobrze, czuć w nim schyłek lata i pierwsze nuty jesieni. Chciałoby się rzec, sernik doprawiony nostalgią. Idealna para do szklanki gorącej herbaty. Wybaczcie,idę po kawałek :)